Kuba pozostanie internetowym skansenem. Dostęp do sieci kosztuje tam krocie

Jeśli ktoś liczył na szersze otwarcie się Kuby na świat, chyba się przeliczył. Tamtejsze władze po raz kolejny udowodniły, że traktują internet jak zło konieczne.

Internet na Kubie to mniej więcej tak samo luksusowy towar, jak w Polsce kubańskie cygara. Władze zamierzają co prawda w czerwcu rozbudować sieć państwowych kafejek internetowych otwartych teoretycznie dla wszystkich, ale za przyjemność skorzystania z dostępu do sieci trzeba tam zapłacić kosmiczne wręcz pieniądze.

Kubańczyk chcący surfować po zagranicznych serwisach musi zapłacić równowartość 4,5 dolara za godzinę. Za dostęp do stron kubańskich - 60 centów. Za sprawdzenie poczty internetowej - 1,5 dolara. Mamy więc rozbój w biały dzień, podlany dodatkowo dramatycznie niskimi zarobkami. Średnia krajowa płaca na Kubie to dziś równowartość ok. 20 dolarów. łatwo sobie policzyć, że wystarczy to na 4,5 godziny surfowania.

Władze ogłaszając ambitny plan rozbudowy punktów dostępowych o 118 nowych lokalizacji, nie rezygnują jednocześnie ze stosowania restrykcji w dostępie do internetu z domu. Na Kubie nie można tak po prostu pójść do operatora (jest tylko jeden - państwowy telekom Etecsa) i zażyczyć sobie podłączenia do sieci. Wymagane jest specjalne zezwolenie, które mogą uzyskać jedynie przedstawiciele niektórych grup zawodowych.

Wśród wybrańców są lekarze, niektóre "wolne zawody" i dziennikarze pracujący dla rządowych mediów - inne zresztą nie istnieją. Pozostali Kubańczycy mogą z internetu korzystać w kafejkach internetowych płacąc za dostęp do sieci jak za złoto. Alternatywą jest internet w szkołach lub w miejscu pracy.

Restrykcje to nie wszystko. Problemem jest również infrastruktura. Kuba wciąż łączy się ze światem za pomocą łączy satelitarnych, a jak podaje BBC, państwowy operator dopiero szykuje się do uruchomienia pierwszego podmorskiego światłowodu prowadzącego zresztą do "bratniej" Wenezueli.

Fot. Liu Bin/Xinhua

Źródło: bbc.co.uk