Wspomnienia podstarzałego pirotechnika |
|
LadyInBlue Pani SuperMod ![]()
Liczba postów: 19.073
|
![]() Wspomnienia podstarzałego pirotechnika
Niektóre rzeczy zostały usunięte ze względu na bezpieczeństwo
![]() Lat ~3. Próbuję wejść na piec kaflowy w pokoju. Taki troszkę mniejszy. Wszedłem, ale nie do końca. Wracam na skróty, głową naprzód. Po drodze jest taka duża żeliwna śruba w kształcie "T" do dociskania drzwiczek. Oczywiście trafiam w nią w locie. Głową. Auuu!! Wszelkie uwagi nt. mojej inteligencji w związku z powyższym będę traktował jako naigrywanie się z mojego kalectwa. Lat ~4 Na piec wchodzę już spokojnie. Ciekawszą zabawą jest skakanie z pieca na łóżko. Im dalej, tym ciekawiej. Zdarza się nie doskoczyć do łóżka. Lądowanie na podłodze nie zawsze jest miękkie. Przepuklina pachwinowa. Szpital, operacja. Luzik... W przedszkolu wkładam sobie groch do ucha. Ubaw po pachy, jak wszyscy wokół mnie tańczą. Pan laryngolog mówi "2 mm dalej i trzeba byłoby trepanować..." Lat ~7 Wiedziałem już, że prąd może być niebezpieczny. Sądząc z poniższego scenariusza, zapewne znałem również zasady przepływu prądu, chociaż może nie do końca. U znajomych stała sobie lampa na komodzie, taka typu "meblowego", na dwie żarówki, ale jedną, widocznie przepaloną wykręcono i nie zastąpiono do tego momentu sprawną. Oglądam dokładnie wnętrze oprawki. Delikatnie, najdelikatniej jak mogę wsadzam tam palec i dotykam kontaktu centralnego. Nic. Kombinuję chwilę - i powtarzam manewr z kontaktem "bocznym". Nic. Dedukuję: skoro tu nie kopie i tam nie kopie, to mogę dotknąć wszystkiego na raz! I wprowadzam mój plan w czyn. Błąd! (Jakieś 17 lat później skończyłem z wyróżnieniem Fizykę na uniwersytecie...) W podobnym wieku, choć chyba trochę wcześniej - znów sądzę na podstawie przebiegu zdarzeń: Bawimy się z dzieciakami koło bloku. Komuś udało się otworzyć szafkę z przyłączem elektrycznym. Robimy zawody, kto wyraźniej dotknie widocznego tam żelastwa. Smaku zabawie dodaje zjawisko, że jednych kopie bardzo dotkliwie, a innych prawie wcale (bo to zależy od butów - tłumaczę czytelnikom nieznającym elektrotechniki). Ale nie przypominam sobie, żeby któryś z gówniarzy tam "został leżeć"... Lat ~10 Wakacje z rodzicami na "dzikim" (wtedy tak było można) kempingu w środku lasu. Stare pojechały do wsi, ja idę po drzewo do lasu. Siekiera wyostrzona na urlop na brzytwę. Próbuję jednym ciosem odciąć od korzenia powaloną cienką sosenkę. Pień sprężynuje. Siekiera jest za to wystarczająco ostra na mój gumiak i nogę. W ogóle nie bolało! Z wielkim zdziwieniem rozchylam rozcięty but, a tam pełno krwi! Stopa mi się rozszczepiła na długości 10cm. Mimo to udaje mi się (biegiem!) dotrzeć do "obozowiska". Trzy tygodnie w gipsie, z tego 2 w szpitalu. Fajne wakacje! Bawimy się straszakiem (pistolet startowy marki Slavia). Chcąc wyrzucić pusty magazynek odwracam pistolet stopą kolby ku górze, podstawiam z tyłu lewą rękę i naciskam spust. Ostatni nabój odpala w mój mostek (pierś). Gazy (ogień) rozrywają moją bluzkę, koszulkę i skórę. Obywa się bez chirurga, chociaż wśród moich rówieśników pojawiają się powtarzane do dzisiaj niestworzone historie, jak to zastrzeliłem się straszakiem... ;> Lat ~13 Gonimy się z chłopakami po ciemnych piwnicach bloków na osiedlu. Takich z czasów stalinowskich. Korytarz piwnicy biegnie prosto przez 3 "klatki" bloku. Ponieważ bloki są względem siebie przesunięte w pionie, to w tym korytarzu są 3 schodki, o czym wiem i biorę je w biegu skokiem. Nie pamiętam jednak o tym, że strop też się obniża. Z rozpędu i wyskoku uderzam głową w ten kant stropu i odbiwszy się spadam nieprzytomny na schodki. Udaje mi się dojść do domu. Kładę się do łóżka. Zdradza mnie czerwona i mokra (od krwi) poduszka... 3 szycia. Głowa i łokcie. Bez wstrząsu mózgu (!) Zaczyna się pirotechnika. Petardy z KMn** + pył aluminiowy i sztormówka (zapałka). Bezpieczna mieszanka. Tylko drobne, chwilowe ogłoszenia i oślepienia. Pierwsze awantury z milicją (już mnie znają), sąsiadami... Rakiety o średnicy ołówka z kalki technicznej. Życie jest piękne! Lat ~15 Poważna pirotechnika. Butelka po oranżadzie (taka z drucianym zamknięciem, jak teraz ma piwo Grolsh), do tego trochę saletry z cukrem i zapalona sztormówka do szyjki. Niestety - zapłon następuje jak "biorę zamach", a wybuch - gdy w trakcie rzucania mam to tuż obok głowy, przed twarzą. Po "kopniaku w twarz" przez chwilę odzyskuję równowagę, pochylam się do przodu przyciskając ręce do twarzy. Gdy je odsuwam - nic nie widzę. Tylko czerwono. Rozpacz... Jednak po chwili widzę trawę - cóż za piękny widok! I lejącą się w tę trawę z mojej gęby krew... i wiszące z mojej gęby jakieś strzępy... Przyciskam to znów rękami do twarzy i biegnę do domu. W szpitalu trafiłem na młodą panią chirurg. Kobieca ręka i talenty do robótek ręcznych sprawiły, że wyglądam nie najgorzej... Zdjęć z tamtego okresu nie mam, a współczesne wcale nie są "szokujące". Kilka tygodni później pan doktor podczas obmacywania moich blizn wyczuwa coś dziwnego na krawędzi oczodołu. Prześwietlenie, skierowanie do chirurga okulisty. Między gałką oczną, a ścianką oczodołu mam odprysk szkła o wymiarach 20x5x3mm. Co ciekawsze - na jego "osi" nie ma rany. Wszedł przez dziurę w skórze na czole, 2cm od miejsca, gdzie utkwił. Do dzisiaj nie wiem dlaczego poszedł zygzakiem omijając oko... Trafiam do liceum. W mojej klasie jest koleś, który w 1. klasie wygrał olimpiadę chemiczną. Szybko znajdujemy wspólny język. Przekonuję go, że jedyną sensowną gałęzią chemii jest pirotechnika. (Nikt wtedy nie słyszał o amfie.) Rakiety kalibru 20mm. Idziemy "na ilość", tzn robimy je niemal seryjnie. Nie wszystkie chcą lecieć prosto do góry. Jedna z nich 10m nad ziemią przechodzi do lotu horyzontalnego i trafia w otwarte drzwi garażu sąsiada, gdzie odbija się od ścian aż do wyczerpania paliwa. Bez szczególnych efektów. Inny koleś (syn światowej klasy muzyka, późniejszy v-mistrz świata w [...dość tej identyfikacji] ) znajduje w lesie poniemiecki bunkier z ciekawym składem amunicji. Naboje do moździerzy, artyleryjskie, amunicja strzelecka. Skarb! Nabój do moździerza rozbraja się obtłukując z rdzy, po czym w uwidocznioną szczelinę wbija się śrubokręt i wyważa przód, czyli zapalnik. Never try it yourself! You have been warned! Mamy trotyl! Trotyl nie tak łatwo zdetonować. Koleś syntezuje *** ołowiu do detonatora. Przeprowadzamy kilka drobnych eksplozji trotylu. Bez sensacji. Zaczynamy być ostrożni? Fajną zabawką jest *** amonu (a może azotu?). Miesza się *** z wodą amoniakalną, sączy, suszy - i to wali jeśli się podgrzeje >40 stopni, albo siądzie na tym mucha... Piękna sprawa, rozsmarować póki mokre na schodach, czy gdzie indziej... Kwas ***awiowy. To substancja stała, krystaliczna. Daje się rozpylić w powietrzu. Jest bez zapachu, a ludzie się od tego duszą (niegroźnie). Piękna sprawa, jeśli rozpylić np w windzie. Korki odpustowe - wszyscy znają. Ale fajna zabawa zaczyna się, jeśli się to sensownie umieści. Mój wynalazek: taki "gruby" mazak, w środku iglica z drutu naciągnięta gumką, odciągnięta nitką, a nitka przyciśnięta zatyczką mazaka. Teraz trzeba to gdzieś ciekawie położyć. Widziałem, jak taki mój mazak podniosło 4-letnie dziecko. Nic mu się nie stało, ale więcej takiego mazaka nie zmontowałem. Zapalnik chemiczny: KMn*** + gliceryna (techniczna, bo z kosmetyczną nie chyci). 20-40 sekund. Koleś "wynajduje" inną mieszankę - KMn*** + fosfor czerwony. Lepiej "bije" Robimy zapalniki elektryczne, które pozwalają ciekawiej sterować i umieszczać nasze zabawki. Koleś nabił tym starter od świetlówki. Postanawiamy spróbować na sucho. (To trochę spora ilość materiału). Podpinamy druciki, wkładamy do szuflady biurka, zamykamy szafkę biurka, żeby było jak najmniej hałasu, bo rzecz się dzieje w pracowni uniwersyteckiej. Okna przeżyły, biurko niestety nie... Petardy ze sztormówkami mają wady. Miętoszenie w kieszeni powoduje, że proszek "pełznie" po sztormówce i zwłoka robi się krótsza. Kolesiowi odpala "w oczy". Na chirurgii w klinice okulistycznej miła pani doktor na moich oczach wydłubuje mu z rogówek skalpelem (!) (albo innym drobnym i szpiczastym narzędziem) resztki petardy. Staję się stałym punktem programu każdej wywiadówki. Dostateczny ze sprawowania, to mój "znak szczególny". Korci mnie tokarka w podręcznym warsztaciku. Biorę kawałek żelastwa "fi" 40mm, wiercę w nim dziurę fi 15mm na 20-25cm. Pocisk toczę z miedzi. Nabijam to czym-trzeba, wkręcam w imadło, stawiam przed tym kloc drewna gruby jak podkład kolejowy. Odpalam. Zlecieli się ludzie z promienia 50m. Drewniany klocek nie zatrzymał pocisku. Ściana przeżyła, ale z dziurą o kształcie stożka, w której można by schować pięść. W tamtych czasach udawało się czasem kupić "tańszą" benzynę. Trzeba było ją gdzieś przechowywać. Mój ojczulek pozyskał w tym celu beczkę po piwie. Teraz takich nie ma - aluminiowa, 100l baryłka z gumowymi obręczami. Jest w środku trochę brudna. Trzeba wypłukać, ale zostawiamy to na jutro. Następnego dnia biorę się za czyszczenie beczki. Świecę latarką, ale niewiele widzę. Postanawiam wrzucić do środka zapalony papier, żeby oświetlił. Zapalam, wrzucam - ale zamiast oświetlić w środku, ono zapala płomyk niby z palnika Bunsena u wylotu beczki. Olśnienie: Ojczulek już wypłukał beczkę! Benzyną! Na szczęście w środku są tylko opary benzyny, bez powietrza, które zostało wyparte. Udaje mi się ten płomyk odciąć dmuchnięciem z boku. Efekt jaki powoduje zapłon 100l mieszaniny par benzyny z powietrzem pozostawiam Waszej wyobraźni. Żeby nie było wszystko na mnie: Stan wojenny. Ciężkie czasy. Cukier i wódka na kartki. Jednak w tych ciężkich czasach, jeśli się spotkało trzech, to dwaj zaczynali się dzielić doświadczeniami z czego i jak pędzić. (Trzeci zapewne jest kapusiem) Mój ojczulek w tej (pierwszej) sztuce jest naprawdę dobry. Robi to czyste, przejrzyste, w ogóle nie śmierdzące, a wręcz pachnące świeżym chlebem i nie ma po tym kaca... Mama akurat była parę dni poza domem, ojczulek wziął się za "drugi destylat". Ponieważ na tym etapie to mocno pachnie, to zamknął starannie wszystkie okna, żeby sąsiedzi nie wywąchali. Niestety, pod wpływem temperatury rurka igelitowa zmiękła i zsunęła się z rurki szklanej. Pary tego zaczęły wypełniać kuchnię. Jak doszły do poziomu palnika kuchenki, to okna od mieszkania wylądowały po drugiej stronie ulicy. Sąsiedzi zawiadomili straż pożarną, bo dom "dosłownie podskoczył". Straż zawiadomiła milicję (standardowa procedura). Skończyło się mandatem za niewłaściwe użytkowanie piekarnika gazowego, bo ojczulek zdążył ugasić pożar, schować aparaturę.i "dogadać się" ze strażakiem. Trochę mu tylko czoło się przesunęło na tył głowy. [... przerwa dziejowa...] Mój 8-letni syn twierdzi, że petarda (taka chińska, malutka, o długości zapałki) wybuchnie pod wodą. Jako doświadczony pirotechnik zadaję kłam takim fanaberiom (jestem przekonany, że zgaśnie "lont") zakładam się z synem o kwotę rzędu obecnych 20gr (zakład musiał być realny dla 8-latka). Napuszczamy wody do umywalki, wiążemy do petardy mutrę M8. Młody pociera draskę i wrzuca do umywalki. Czekamy... Huku w ogóle nie było. Umywalka rozpadła się na 10 kawałków i z pluskiem 10 litrów wody runęła na podłogę. Syn przerażony patrzy na mnie. Jak się później okazuje - przerażony jest perspektywą "kary za rozd..ą umywalkę". Nic z tych rzeczy. Wypłacam mu za wygrany zakład - i - Jedziemy po nową umywalkę! Żyj tak, aby twoim znajomym zrobiło się nudno, kiedy umrzesz. ![]() ![]() Windows ❼ Forum 06.12.2010 10:31 |
Podobne wątki | ||||
Wątek: | Autor | Odpowiedzi: | Wyświetleń: | Ostatni post |
Wspomnienia | LadyInBlue | 0 | 767 |
31.01.2013 22:35 Ostatni post: LadyInBlue |
Autentyk czyli Wspomnienia Taternika | LadyInBlue | 0 | 1.166 |
26.11.2010 11:01 Ostatni post: LadyInBlue |
Wspomnienia niemowlaka | LadyInBlue | 0 | 1.078 |
21.10.2010 14:35 Ostatni post: LadyInBlue |
Wspomnienia z szosy | LadyInBlue | 0 | 1.032 |
28.09.2010 10:30 Ostatni post: LadyInBlue |
« Starszy wątek | Nowszy wątek »
Autor: LadyInBlue Temat został oceniony na 0 w skali 1-5 gwiazdek. Zebrano 0 głosów. |