Pamiętacie wypowiedź Satya Nadelli, który przyznał, że piractwo to pewien rodzaj freemium w wykonaniu Microsoftu? Po jej przeczytaniu wydawać by się mogło, że producent Windowsa nieoficjalnie pozwala na nielegalne używanie swoich programów, bo i tak przynosi to firmie długoterminowe korzyści. Wygląda jednak na to, że nie wszystkich pracowników giganta z Redmond charakteryzuje taki typ myślenia, ponieważ właśnie media obiegła informacja, że dział prawny koncernu pozwał kilka osób, które aktywowały Windows 7 i pakiet Office 2010 wykorzystując te same dane osobowe.

Jest to chyba pierwszy tego typu przypadek, ponieważ dotychczas walką z piractwem oprogramowania Microsoftu zajmowało się Business Software Alliance, które głównie skupiało się na nielegalnych programach działających w firmach. Klienci indywidualni nie byli zbyt ostro traktowani i rzadko ktoś chciał ich pociągać do odpowiedzialności. Dlatego obecna sytuacja wydaje się dziwna, ale możliwe, że ma być przestrogą dla innych piratów. Poza tym, wydaje się, że głównym adresatem pozwu jest ktoś, kto kilkukrotnie zainstalował Windowsa na tej samej licencji, a nie sami użytkownicy programu, którzy korzystali z jego usług.

Sprawa została założona w sądzie federalnym w Seattle przeciwko osobom, które zostały określone jako „John Doe”. Microsoft dysponuje jedynie adresem IP oskarżonego i od razu zaznacza, że są to dane dobrowolnie udostępnione przy okazji aktywacji oprogramowania, a wszystkie działania firmy są legalne. W pozwie zawarto jeden numer należący do puli adresowej operatora AT&T. Z tego też numeru aktywowano kilka programów, co oznacza, że może on należeć do jakiegoś serwisu, który instalował u siebie nielegalne oprogramowanie nie zdającym sobie z tego sprawy klientom. Nie wiadomo jak zakończy się ta sprawa, ale wygląda na to, że osoby chcące aktywować produkt z pirackiego źródła, będą musiały używać w tym celu sieci TOR.