O The Pirate Bay jest co jakiś czas głośno - a to zostaje aresztowany jeden z założycieli, a to odpowiedzialna za niego ekipa ogłasza koniec działania, czasem natomiast władze odgrażają się, że zlikwidują "siedlisko piratów". Dlaczego jednak nie mogą tego zrobić?

W opublikowanym dziś wywiadzie z szefem grupy odpowiedzialnej za działanie Zatoki, można dowiedzieć się na jej temat kilku ciekawych rzeczy. Mimo akcji służb różnych państw strona działa i ma się dobrze, a jej zamknięcie nie jest praktycznie możliwe, ponieważ nie ma ona żadnych serwerów. Całość opiera się na działaniu dwudziestu jeden wirtualnych maszyn, które trzymają swoje dane w chmurach oferowanych przez różnych dostawców - nie mają oni pojęcia, że swoimi usługami pomagają w istnieniu serwisu. Osiem z wirtualnych maszyn zajmuje się stroną, sześć odpowiedzialnych jest za wyszukiwanie, a kolejne dwie obsługują bazę danych. Nie ma więc jednej, centralnej lokacji, w którą można by uderzyć, aby zamknąć serwis.

Co z pozostałą piątką? Jak wynika z wywiadu, zespół Pirate Bay używa ich do gromadzenia torrentów, statystyk, obsługi proxy i innych zadań technicznych. Zbiorowo używają one 182 GB RAM i 94 rdzeni procesorów o pojemności 620 GB. Według rankingu Alexa, The Pirate bay znajduje się na 89 pozycji najczęściej odwiedzanych stron świata, co przekłada się na dziesiątki milionów odwiedzin dziennie. Według słów lidera grupy, ruch jest starannie maskowany, aby nie wzbudzić podejrzeń providerów sieci oraz usług chmurowych.