Pierwszy strajk odbył się w marcu ubiegłego roku. Potem w grudniu. Niemiecki związek zawodowy ver.di, zrzeszający pracowników tamtejszego Amazonu, przeprowadził serię krótkich strajków. Czego żądał? Wyższych płac i uznania praw związku.

Vereinte Dienstleistungsgewerkschaft, w skrócie ver.di, ze względu na liczbę członków, wynoszącą ok. 2,1 mln, jest uznawany za drugi największy związek zawodowy Niemiec i jeden z najliczniejszych na świecie. Natomiast Niemcy są dla Amazonu drugim co do wielkości rynkiem po Stanach. W 2012 r. internetowy gigant sprzedał tam towary o wartości 9 mld dol., co stanowiło 14 proc. całkowitych obrotów. Firma posiada tam 9 tys. stałych pracowników, ale w gorącym okresie świątecznym postanowiła zatrudnić dalszych 14 tys.

W komunikacie prasowym z 24 grudnia, ver.di raportował o wyrzuceniu z pracy przez Amazon dużej grupy pracowników sezonowych, mimo że ich umowy miały wygasać dopiero 31 grudnia. To wywołało zrozumiałe wzburzenie. Ponadto, zgodnie z niemieckim prawem, każde tamtejsze miejsce pracy powinno mieć radę pracowniczą, prowadzącą z pracodawcą negocjacje dotyczące warunków pracy, płac oraz dodatkowych korzyści. Wiadomo, jak skandaliczne warunki panują w magazynach Amazonu - każda sekunda jest tam na wagę złota, a ludzie są traktowani jak maszyny, toteż ingerencja związków zawodowych byłaby katastrofą z punktu widzenia szefostwa firmy. Stąd desperackie próby utrzymania ver.di z dala.

Amazon próbuje radzić sobie z problemem, proponując przeniesienie niestrajkujących pracowników w inne miejsca, gdzie występują problemy z siłą roboczą. Jednocześnie powszechnie wiadomo o zamiarze otwarcia w niedalekiej przyszłości dwóch magazynów w Czechach oraz trzech w Polsce. Wszystkie mają pomóc w obsłudze niemieckiego rynku, ale nie będą już podlegać tamtejszemu prawu. A ver.di zapowiada, że niemieckie strajki nie ustaną również w tym roku.