27.07.2012, 07:09
Postrzegani często jako zło wcielone internetowi giganci, zamierzają razem walczyć o "wolność i niezawisłość". Troszkę naszą, bardziej swoją.
W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o nieco humorystycznym projekcie Ligi Obrony Internetu (Internet Defense League), który ma być centrum reagowania kryzysowego w razie powrotu zagrożenia w stylu ACTA, SOPA czy PIPA. Projekt jest niezależny, ale zyskał przynajmniej symboliczne wsparcie kilku liczących się marek – choćby Mozilli.
Okazuje się jednak, że na horyzoncie czai się konkurencja spod znaku internetowej partyzantki antyrządowej. Całkiem poważna, ponieważ wspierana nie przez organizacje non-profit (dobrze się kojarzące, choć biedne jak kościelna mysz), ale koncerny IT obracające miliardami dolarów. Dużo więcej.
W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o nieco humorystycznym projekcie Ligi Obrony Internetu (Internet Defense League), który ma być centrum reagowania kryzysowego w razie powrotu zagrożenia w stylu ACTA, SOPA czy PIPA. Projekt jest niezależny, ale zyskał przynajmniej symboliczne wsparcie kilku liczących się marek – choćby Mozilli.
Okazuje się jednak, że na horyzoncie czai się konkurencja spod znaku internetowej partyzantki antyrządowej. Całkiem poważna, ponieważ wspierana nie przez organizacje non-profit (dobrze się kojarzące, choć biedne jak kościelna mysz), ale koncerny IT obracające miliardami dolarów. Dużo więcej.