Wierzysz, że skoro zabezpieczyłeś swojego smartfona hasłem, a dane zaszyfrowałeś, to nikt nie dobierze się do jego wnętrza? Cóż, mam złe wieści.

Nowe urządzenia pozwalają na coraz lepszą ochronę danych - możemy je szyfrować, a dostęp do nich strzeże wymyślone przez nas hasło. Ochrona ta bywa naprawdę skuteczna - możemy być wręcz pewni, że nawet jeśli ktoś skradnie naszego nowego smartfona, to nie dobierze się do jego danych. No chyba, że ma naprawdę świetny sprzęt komputerowy dedykowany właśnie łamaniu zabezpieczeń, albo ustawiliśmy naprawdę banalne hasło (1234 nie jest świetnym PIN-em, serio).

Zabezpieczenia bywają tak skuteczne, że maja z nimi problem nawet... służby bezpieczeństwa. CNET opisuje historię ATF (Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej oraz Materiałów Wybuchowych), agencji federalnej, która ostatnio musiała się zmierzyć ze sprawą wymagającą odkrycia, co kryje w sobie iPhone 4S oskarżonego. Problem w tym, że zawartość smartfona została zaszyfrowana i dostępu do niego chroniło hasło. ATF przez kilka miesięcy starało się dociec, która inna federalna służba ma ekwipunek niezbędny do złamania zabezpieczeń smartfona.

Jak się okazało - żadna. Dlatego też koniec końców agencja zwróciła się do Cupertino. Apple zgodziło się złamać zabezpieczenia urządzenia, ale z racji długiej listy oczekujących (inne agencje też o to często proszą) sprawa ATF znalazła się na końcu długiej na 7 tygodni kolejki.

Jak się okazuje, zarówno Google i Apple pomagają służbom w dostawaniu się do środka swoich urządzeń. Apple omija hasło, Google natomiast przyjmuje przyjaźniejszą dla użytkowników politykę - resetuje hasło, co oznacza, że posiadacz dostaje powiadomienie systemowe, iż ktoś właśnie ma dostęp do zawartości jego urządzenia.

Niby powinniśmy się spodziewać, że co jak co, ale firmy współpracują z siłami bezpieczeństwa, kiedy zachodzi taka konieczność. Niemniej w miarę rozwoju technik szyfrowania możemy ulec złudzeniu, iż raz zaszyfrowane dane są na zawsze bezpieczne. Jak się okazuje, nie jest to koniecznie prawda